sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 2



California
2014 rok

Siedzenie z tyłu ciężarówki było jak zwykle mało przyjemnym doświadczeniem. Pamiętałem jak kilka miesięcy temu jechałem nią po raz pierwszy. Było to w dzień moich szesnastych urodzin. Nygel powiedziała mi wtedy, że bardzo żałuje tego co za chwilę nastąpi… i wtedy czterech żołnierzy wpadło do hallu z nabitą bronią krzycząc, że Nygel ma natychmiast oddać chłopca o numerze 13. Na początku nie rozumiałem o co chodzi, a potem przypomniałem sobie, że w kartotece Domu Dziecka byłem zapisany jako trzynasty. Ale nie ruszyłem się. Z natury byłem dziwakiem dlatego nie miałem przyjaciół. Nie odzywałem się do ludzi i nigdy nie okazywałem emocji. Moja twarz przez osiemdziesiąt procent czasu przypominała maskę.
Wtedy, gdy żołnierze wykrzykiwali mój numer również stałem nie poruszony dopóki Nygel nie złapała mnie za nadgarstek i nie wypchnęła przed siebie bełkocząc do żołnierzy, że „to ten”.
Jeden z nich, wysoki z kozią bródką, rzucił mnie na glebę i zakuł nadgarstki. Nie walczyłem co zapewne wydało mu się dziwne dlatego obrócił mnie do siebie… i to był błąd. Gdy tylko spojrzał w moje oczy zacząłem działać. Nacisnąłem to coś w swoim umyśle przez co ludziom miękły kolana, a wzrok zachodził mgłą.
Żołnierz najpierw się zachwiał, a potem padł jak długi jęczą i zwijając się z bólu. Koledzy podbiegli do niego i próbowali pomóc. Widząc, że nic to nie daje w końcu podeszli do mnie. Zaczęli mnie kopać, wyzywać i wrzeszczeć, że mam „to” przerwać. Nie przerwałem. Nie przerwałem dopóki nie poczułem, że z ciała brodatego nie wypływa ostatnia kropla życia. Nie wiem dlaczego tak bardzo chciałem, aby zginął. Może dlatego, że przeczuwałem podświadomie, że w przyszłości z rąk żołnierzy doświadczę wielu cierpień.
Teraz to nie miało znaczenia. Wtedy też nie. Wtedy w mojej głowie huczała tylko jedna myśl. Zabiłem człowieka!
Tak właśnie po raz pierwszy trafiłem do ciężarówki, która potem przetransportowała mnie do Instytutu Badań Zjawisk Nadprzyrodzonych – IBZN.
Drugi raz miał miejsce, gdy z oddziału G miałem zostać przetransportowany do oddziału C, czyli dla tych bardziej niebezpiecznych dziwolągów.
Teraz był trzeci raz. Nie wiedziałem gdzie mnie wiozą. Może wrócę na oddział C a może przewożą mnie do Fabryki Śmierci. Niezależnie od tego, gdzie zmierzała przewożąca mnie ciężarówka miałem to gdzieś. Już dawno przestałem odczuwać strach przed tym co mi zrobi IBZN. Na początku, w czasie pierwszej jazdy siedziałem sparaliżowany ze strachu, ale na oddziale G nie było tak źle.
Niestety, naukowcy, których powszechnie nazwano Kitlami szybko pokapowali się, że jestem o wiele bardziej niebezpieczni niż inni. Przewieźli mnie na oddział C, gdzie zabiłem strażnika, który chciał mi założyć kajdanki pod prądem. Właśnie tamtego dnia, czy może od tamtego dnia, miałem przejść przez coś co na zawsze mnie odmieni.
Kiedy Kitlom i żołnierzom udało się mnie obezwładnić zaciągnęli mnie do Pokoju Echa i wsadzili tam na dwadzieścia cztery godziny bez jedzenia i wody. Siedziałem przez kilka godzin bez ruchu, ale nie wytrzymałem dłużej, więc zacząłem chodzić, zmieniać pozycje. Następnie zwinąłem się w kłębek na podłodze i zacząłem przysypiać. Gdy już myślałem, że tam umrę przyszły Kitle, zaciągnęły mnie do innego pokoju i usadziły na krześle.
Ledwo kontaktowałem, lecz zdołałem zarejestrować moimi przyćmionymi zmysłami, że ktoś jest ze mną w pokoju. Swoją obecność potwierdził dopiero wtedy, gdy podszedł do mnie i przyłożył nóż do mojego nadgarstka. Gdy ostrze wgryzło się w skórę oprzytomniałem i wrzasnąłem zaskoczony. Nim zdążyłem zaprotestować naukowiec w okularach w czarnych bakelitowych oprawkach przeorał mi nożem też drugi nadgarstek. Z zaskoczenia nawet nie zdążyłem krzyknąć. Gdy zakończył robotę odłożył zakrwawiony nóż na stolik obok mojego krzesła. Następnie spojrzał na mnie posępnie i powiedział:
– Jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego to zamiast nadgarstków będą to twoje oczy.
Byłem zaskoczony, ale nie głupi. Wiedziałem, że Kitel traktuje to na poważnie i jeśli będzie musiał to wydłubie mi oczy. Przecież właśnie bez wahania pociął mi nadgarstki. Nie tak, abym umarł, tak, aby blizny przypominały mi o groźbie.
Dzieciaki na oddziale C nabijały się, że zrobiłem to sobie sam, a mi nie chciało się ich wyprowadzać z błędu. To byli sami idioci, nawet nie starałem się być dla nich miły. Kiedy patrzyli mi w oczy widziałem ich prawdziwe twarze. Małe, przerażone dzieci, które śmiechem starały się zmyć powagę sytuacji.
Byłem inny, znów nie pasowałem. Jednak tym razem nikt zdawał się tego nie zauważać. Jak zwykle byłem odludkiem, więc Kitle nawet się nie pokapowały…
A potem udało mi się ukraść auto i uciec.
Dlatego teraz po raz trzeci jechałem ciężarówką, na pace, zakuty w elektryczne kajdany.
Odruchowo, na wspomnienie noża na moich nadgarstkach, spojrzałem w tamto miejsce i obok elektrycznych bransoletek dostrzegłem zaróżowione blizny.
Westchnąłem. Mogłoby się wydawać, że to było tak dawno temu, a zaledwie cztery miesiące temu siedziałem jeszcze w salonie Domu Dziecka Nygel. Jakim cudem wszystko mogło się zmienić o sto osiemdziesiąt stopni w tak krótkim czasie?
Oparłem się o ścianę ciężarówki, zamknąłem oczy i starałem skupić na dźwięku silnika pojazdu. Po jakimś czasie mój mózg przyjął, że to jakaś dziwna kołysanka i pozwolił mi zasnąć.

***

Obudził mnie jeden z żołnierzy uderzając karabinem w moje ramie.
– Wstawać. Przesiadka – wymruczał i obdarzył mnie najbardziej protekcjonalnym spojrzeniem na jakie było go stać, jednocześnie nie patrząc mi przy tym w oczy.
Właściwie to była jedna metoda, aby unikać mojej „mocy” – jak nazwały to Kitle. Owym sposobem było noszenie ciemnych okularów, tak, abym nie mógł zobaczyć czyichś oczu. Wtedy nie łapałem kontaktu i nie mogłem nikogo „powalić umysłem”.
Naukowcy z IBZNu kombinowali nad innymi rodzajami obrony przed niektórymi silniejszymi Mutantami – czyli dzieciakami z mega „mocami”. Jak na razie ponieśli kompletną klęskę na tym polu. Nie działały żadne „super krople” ani „ochronne soczewki” czy „formuły antymocowe”. Jednym słowem: byliśmy dla nich zagrożeniem dlatego zabrano nas i wsadzono za kratki. Czy "byliśmy? Czy może tylko "byłem"? Dotąd nie spotkałem żadnego innego Mutanta o mocy podobnej do mojej. Dla kogoś innego pewnie byłby to powód do dumy, dla mnie było po prostu przygnębiające. 
Sam pośród tłumu.
Dałem się wyprowadzić z ciężarówki. Wszystko było lepsze niż jazda na pace tego czegoś. Okazało się, że teraz będę jechał volvo z agentami FBI. Jednym z nich była ciemnowłosa kobieta, która strzelała do samochodu, którym uciekałem. Najwidoczniej stanowili eskortę.
Ciemnowłosa miała bardzo poważną minę, gdy odbierała mnie od strażnika i wsadzała na tylne siedzenia oddzielone kratką od reszty pojazdu. Zatrzasnęła za mną drzwi i przeszła na miejsce kierowcy. Najwidoczniej ten kto wcześniej kierował musiał ją opuścić i teraz została sama. Dziwiło mnie, że puszczą samotną kobietę bez eskorty z bardzo niebezpiecznym nastolatkiem siedzącym kilkanaście centymetrów za nią. Ale nie kłóciłem się. Im mniej żołnierzy tym lepiej.
Ruszyliśmy wolno omijając ciężarówkę wojskową. Patrzyłem przez tylną szybę co teraz zrobią. Zapalili silnik i odjechali w przeciwnym kierunku.
Z zaciśniętymi ustami odwróciłem się z powrotem w stronę kierunku jazdy i skupiłem wzrok na zagłówku fotela kierowcy.
Agentka jechała stosunkowo wolno – nie przekraczała siedemdziesiąt na godzinę. Wyglądało na to, że gdziekolwiek mnie wiezie nie śpieszy się jej.
– Nie boisz się? – spytałem szorstko nadal gapiąc się w zagłówek.
Agentka odchrząknęła dziwnie po czym powiedziała:
– Mam na imię Julie, a ty?
– Wiesz jak mam na imię – mruknąłem zafrapowany tym, że nie odpowiedziała na moje pytanie.
Julie znów odchrząknęła, tym razem głośniej. Cisnęło mi się na usta pytanie „Czy masz chore gardło?”, ale postanowiłem zachować moją opinię dla siebie. W końcu nie na co dzień może się być sam na sam z Mutantem.
– Tak. Wiem. Jesteś Sebastian, prawda?
Nie odpowiedziałem, bo jaki sens skoro i tak wiedziała. Prychnąłem tylko cicho.
– Nie musisz być taki nieuprzejmy – odezwała się twardo agentka. – Staram się być miła.
Siłą powstrzymałem śmiech pogardy.
– Sorry, ale jakoś nie potrafię być miły dla ludzi, którzy mnie porwali, więzili, dręczyli, okaleczyli, a potem znów złapali i zaraz pewnie okaleczą albo zabiją. Nie z całą pewnością nie potrafię być miły dla kogoś takiego.
Julie westchnęła i zacisnęła mocno dłonie na kierownicy. Zauważyłem, że strzałka prędkościomierza gwałtownie skoczyła w górę.
– Sebastianie, robimy tylko to co musimy. Wy… Wasza odmienność zagraża światu, dlatego…
– Trzeba nas wyplenić – dokończyłem zamiast niej i ponownie prychnąłem na znak mojej dobitnej pogardy.
– Nie – zaprotestowała natychmiast Julie. – Raczej oddzielić. – dodała po namyśle. – Wasze umiejętności mogą się wydać dziwne dla przeciętnego zjadacza chleba. Ludzie nie są gotowi na taki… postęp. I wcale nikt nie zamierza cię zabić. Ucieczki to normalna sprawa, zdarzały się stosunkowo często. Czasami nawet Mutanty uciekały po kilka razy. Ani FBI, ani wojsko, ani IBZN nie zamierzają pozbawić cię życia.
– Więc gdzie mnie wieziesz?
Oczywiście. Nie uzyskałem odpowiedzi na to pytanie. Julie zacisnęła usta i milczała, aż do końca naszej podróży, która niespodziewanie skończyła się w Kalifornii, w Hollywood. Oczywiście nie zaraz przy ogromnym napisie HOLLYWOOD. Minęliśmy go i jechaliśmy następne dwadzieścia minut, aby dotrzeć do ukrytego między palmami Instytutu Badań Zjawisk Nadprzyrodzonych.


*********
No, wreszcie udało mi się sprawdzić. Wprowadziłam parę drobnych poprawek, gdyż niektóre rzeczy wydały mi się całkowicie nielogiczne. Tak więc jest i 2 rozdział ;) W rozdziale nie ma takich akcji jak w pierwszym i pewnie nie będzie ich przez jakiś czas, ale myślę, że są w nim zawarte odpowiedzi na naglące pytania.
Czekam na wasze opinie! ^^

Obserwatorzy